-Jestem po 40 godzinach walki z Bałtykiem, niestety dwa zera dla niego – mówił Bartek Kubkowski w wideo nagranym już na pokładzie łodzi asekurującej go podczas próby przepłynięcia Bałtyku wpław. Gdy wypowiadał te słowa on i jego team wciąż byli na pełnym morzu. Nam udało się porozmawiać z tatą pływaka, który w tym czasie na powrót syna czekał z żoną w kołobrzeskim porcie.
Fot. b.kubkowski/Instagram.
Kubkowski rozpoczął wyzwanie 15 sierpnia około godz. 19:00 po szwedzkiej stronie Bałtyku. Polak chciał dopłynąć do Kołobrzegu, oddalonego o 170 km w około 60 godzin. Po 40 godzinach zmuszony był jednak przerwać wyzwanie. Jak się okazało końcówka pobytu Bartka Kubkowskiego na morzu przysporzyła jego rodzicom trochę nerwów. W tym czasie nie było kontaktu ze statkiem asekuracyjnym.
-Jechaliśmy z żoną samochodem, i nagle mówi do mnie, że musi się dziać coś złego, bo na radarze statków było widać, że łódź płynie zbyt szybko do brzegu, wraca na pełnej prędkości – relacjonuje Tomasz Kubkowski, tata Bartka – Wiedzieliśmy, że coś się stało, nie wiedzieliśmy tylko co. Martwiliśmy się. Dziewczyna Bartka miała kontakt z właścicielem łodzi. On ją poinformował, że żadnego sygnału SOS nie było. To nas trochę uspokoiło. Ale napięcie tak na dobre puściło dopiero, gdy zobaczyliśmy syna całego i zdrowego.
Państwo Kubkowscy syna przywitali w porcie w Kołobrzegu. Tam dowiedzieli się, co się stało.
– Bałtyk go nie przepuścił – odpowiada pan Tomasz na nasze pytanie, dlaczego próba przepłynięcia Bałtyku wpław nie powiodła się – Z tego co mówiła załoga łodzi, od początku pogoda nie była zbyt dobra, ale w czwartek gwałtownie się zmieniła, na morzu powstało coś jakby wiry, które sprawiały, że Bartek nie posuwał się naprzód. Decyzję o tym, że kończą podjęła załoga w głosowaniu. Tak się umówili na początku, że to oni będą podejmować trudne decyzje, bo człowiek podczas takiego ekstremalnego wysiłku jak przepłyniecie 170 kilometrów wpław, może w pewnym momencie nie myśleć racjonalnie.
Spytaliśmy też, w jakiej kondycji był Bartek Kubkowski kończąc próbę po 40 godzinach w wodzie i przepłynięciu ok.120 km Wydaje się, że to wysiłek ponad możliwości zwykłego śmiertelnika.
-Syn mówił, że czuł już molo w Kołobrzegu i plażę, czuł się dobrze jak na taki wysiłek, myślę, że gdyby okoliczności były inne, to osiągnąłby swój wymarzony cel podczas tej próby – mówi Tomasz Kubkowski.
Powodem zakończenia próby przepłynięcia Bałtyku wpław, były też zbyt silne prądy morskie, które spychały pływaka w stronę jednego z niemieckich wybrzeży.
Cała próba była nagrywana – każdy ruch pływaka śledziła kamera. Było ich kilka, gdy w jednej kończyła się karta, włączała się druga. Takie są wymagania regulaminowe księgi rekordu Guinnessa, gdzie wyczyn Polaka miał zostać zapisany. Przypomnijmy, że wyzwanie polegało na pokonaniu 170 km bez dotykania łodzi asekuracyjnej. Jedzenie było podawane na specjalnym kiju. Pływak musiał pokonać dystans o własnych siłach – bez żadnego wsparcia.
Przegrał z wielkim Bałtykiem, wygrał coś znacznie więcej
Każdej ekstremalnej, sportowej próbie Bartka Kubkowskiego przyświeca jakiś cel. Zwykle jest to zbiórka dla chorych dzieci. Tak też było tym razem. Przed starem pływak założył zbiórkę dla dzieci walczących z nowotworem. Cel to 200 tys. zł. Dzięki hojności darczyńców udało się zebrać więcej – w czwartek (17.08) o godz. 17.48 na zbiórce na pomagam.pl widniał wynik 280 tys.164 zł. To dużo ponad dwa razy więcej niż rok temu, kiedy Bartek Kubkowski próbował po raz pierwszy przepłynąć Bałtyk wpław. Wtedy licznik zatrzymał się na 107 624 zł, które w całości zostały przekazane dla bohaterskich maluchów.
Pływak już zapowiedział, że w 2024 spróbuje jeszcze raz.
– Na pewno mnie tu zobaczycie za rok, i zrobię wszystko aby ten cel zrealizować – zapowiada Bartek Kubkowski.