Rozmawiamy z MC Robakiem, raperem, dziennikarzem muzycznym. Jego wywiady z takimi artystami jak m.in. Żabson czy Tede można zobaczyć na kanale You Tube – Robak TV. Do niedawna prowadzący popularnej audycji „Koszykówka, rap i grill” na antenie radia Nowa Huta.
Przy okazji wydania jego albumu „Koszykówka, rap i ja” pytamy Marka Marczaka m.in. o jego kołobrzeskie pochodzenie, hip-hop i wiarę.
Autorem zdjęć (sesja okładkowa do płyty „Koszykówka, rap i ja”) jest Marcin Wieszczu.
-Nazwa naszego portalu zobowiązuje. Szukałam więc w twojej biografii wątków typowo kołobrzeskich. I znalazłam ich całkiem sporo. Pierwszy kontakt z koszykówką – trenowałeś w Kotwicy u Koli Tanasejczuka, który zresztą po długiej przerwie znowu prowadzi Kotwicę, pierwsze rapowanie na antenie radia, twój pierwszy skład hip-hopowy, organizowałeś też w nieistniejącym już klubie muzycznym Latarnia Morska pierwsze koncerty hip-hopowe. Dużo tych „pierwszych razy” jak na kogoś, kto rymuje na swojej najnowszej płycie, że jest „made in KRK”.
-No właśnie „made”, co tłumaczę jako stworzony, a nie „born” – urodzony. I Kraków, Nowa Huta, gdzie spędziłem większość swojego życia, faktycznie mnie stworzył. To jest bardzo prosty schemat: Kołobrzeg jest mniejszym miastem, wyjeżdżasz do dużego miasta i nagle pojawia się więcej możliwości, więcej kontaktów… Ale ja od tych kołobrzeskich wątków w żaden sposób się nie odżegnuję. Zresztą powiem ci, że w Nowej Hucie traktują mnie czasami jako kołobrzeżanina, a w Kołobrzegu jako nowohucianina więc… (śmiech).
Nie zapominam o Kołobrzegu. Z myślą o kołobrzeskich odbiorcach i słuchaczach, bo nawet ci młodsi, którzy rapują pamiętają o mnie i okazują mi swoją sympatię i uznanie, chcę coś dla nich zrobić, pokazać, że mimo że bardziej identyfikuję się z Krakowem i z Nową Hutą, to o nich pamiętam. Stąd pomysł, żeby z producentem, który produkował moją pierwszą solową działalność, z DJ 2Lewe, po latach wypuścić materiał bardzo kołobrzeski, a co za tym idzie taki kalifornijski, bardzo słoneczny, nawiązujący do tego mojego kołobrzeskiego pochodzenia. Myślimy o wykorzystaniu części materiału, który już jest, wybierzemy te numery, które uznamy, że się nie zestarzały, że podobają nam się brzmieniowo i tekstowo. Dogramy parę nowych. Chcemy usiąść do tego w sierpniu, więc na jesień albo na początku przyszłego roku płyta powinna być gotowa.
– O plany na przyszłość miałam spytać na końcu (śmiech). Wróćmy więc do początków. Lata 90., 13-latek dzwoni do Radia Kołobrzeg i zaczyna rapować na antenie…
-Pamiętam to wydarzenie ze szczegółami. To były czasy, kiedy siedziba Radia Kołobrzeg mieściła się jeszcze na terenie Zieleni Miejskiej przy ul. 6. Dywizji Piechoty. To był rok 1997 i emitowana była audycja Hieroglif X. Prowadzącym był Mariusz Wałęga, czyli „Grabarz”, nie mylić z „Grabarzem” z Poznania z Pidżamy Porno. Co ciekawe, Mariusz był wtedy w dobrym kontakcie z rodzącą się właśnie polską sceną hip-hopową i takie zespoły jak Molesta czy Trzyha/Warszafski Deszcz (jeden z pierwszych zespołów Tede – dop. red. ) były w Radio Kołobrzeg grane na długo przed tym, zanim stały się powszechnie znane.
Jednym z konkursów, który wymyślił Mariusz było rapowanie na antenie. Wygraną była możliwość zrealizowania swojego utworu w studiu. Jak na rok 97 to było naprawdę coś. Wygrałem ten konkurs. Ale nie będę tu tworzył żadnej fajnej legendy, że wygrałem, bo byłem najlepszy. Wygrałem, bo byłem jedynym uczestnikiem (śmiech). Nie było konkurencji, ale okazało się, że rapowałem na tyle dobrze, że Mariusz się do mnie odezwał, nawiązaliśmy współpracę i tak powstała pierwsza grupa, z którą się związałem, czyli Primo Loco. Jej trzon był trzyosobowy, oprócz mnie i „Grabarza” była jeszcze Kasia Chojnacka „Nacka”. Właśnie w sieci pojawił się archiwalny materiał, który chyba wypuściła firma, z którą rozmawialiśmy o wydaniu płyty, do czego w końcu nie doszło.
-Ponad dwie dekady później pozostajesz wierny tym pierwszym wyborom. Niedawno ukazał się twój kolejny już album, czyli „Koszykówka, rap i ja”. W tej właśnie kolejności?
-Tak. Pierwsza w moim życiu pojawiła się koszykówka. Trenowałem w Kotwicy u trenera Tanasejczuka, którego myślę, że w imieniu nie tylko swoim, ale też moich rówieśników, jego wychowanków, z którymi grałem, wtedy chłopców 12, 13-letnich, mogę nazwać naszym koszykarskim ojcem. Bardzo zaszczepił nam koszykówkę, człowiek, którego nie zapomnę. To on nauczył mnie rzutu. Pozdrawiam z tego miejsca trenera Tanasejczuka.
To od koszykówki zainteresowałem się rapem. To była połowa lat 90. Wtedy to się o wiele bardziej łączyło jedno z drugim niż dzisiaj. NBA było bardzo prohiphopowe. Później to się zmieniło, gdy górę wziął ganstarap i komisarz ligi David Stern postanowił to zmienić na przykład wprowadzając do ligi tzw. dress code i zrywając z wizerunkiem koszykarzy ubranych na hip-hopowo. Ale kiedy ja zaczynałem to szło to równorzędnie.
„Ja”, bo rapuje tylko o sobie. Poprzednią swoją płytę zatytułowałem „Życie zaczyna się po 30” i nie przypuszczałem, że życie zmieni się aż tak bardzo przez następne 5 lat. I o tym jest ta ostatnia płyta. Jest podsumowaniem tych ostatnich 5 lat, które w większości spędziłem na emigracji. Wyemigrowałem zresztą za moją wielką miłością, dziewczyną z Kołobrzegu. Masz więc kolejny, dla mnie bardzo ważny, wątek kołobrzeski.
-Płytę wyprodukował Hakim. To drugi wasz wspólny album.
-Hakim-Ojciec Funku. W jednym z utworów mówię, że Hakim sprawia, że moja sztuka, moje słowo żyje. I tak jest. Jesteśmy prawie rówieśnikami, wychowani na tym samym, mamy podobny staż w rapie i to samo nas w rapie urzekło. Część tej płyty zagraliśmy korespondencyjnie, bo obaj emigrowaliśmy, ale widzimy się na nagrywkach, lubimy się, lubimy sobie podyskutować, a Hakim jest dyskutantem niebywałym, gaduła, najmądrzejszy ze wszystkich – pozdrawiam cię Michał!
-Osiadłeś w Nowej Hucie. Jeżeli posłużymy się stereotypem, że hip-hop rozwija się najlepiej w dzielnicach blokowisk, industrialnym środowisku, to jest to miejsce do tworzenia hip-hopu idealne.
-O Nowej Hucie mówi się, że jest matką wszystkich polskich blokowisk. W Stanach na takie duże blokowiska mówi się „project” i Nowa Huta jest takim projektem. To miało być socrealistyczne miasto, które zostało zaprojektowane od początku do końca, tu nie ma przypadków. Zbudowano je dla pracowników kombinatu metalurgicznego. Przeniesiono tu wiele rodzin wiejskich, które następnie przekształciły się w rodziny robotnicze. Ojcowie, którzy całe dni pracują na kombinacie, dzieciaki, które wychowują się na podwórku. A więc nic tylko robić hip-hop. Nic dziwnego, że scena nowohucka jest znana. Jej głównym reprezentantem jest Archi i formacja Szajka, który pracuje teraz nad wydaniem drugiej oficjalnej płyty. Ich utwór z 2002 roku oparty na samplu „Wieży Babel” Budki Suflera jest niepisanym hymnem Nowej Huty znanym w całej Polsce.
To prawda, że hip-hop rozwija się w bardzo specyficznych warunkach niezależnie od miejsca na Ziemi. Przeważnie są to właśnie duże skupiska ludzi średniozamożnych i jeszcze jest jedna rzecz, na którą zwrócił uwagę jeden z moich idoli, czyli KRS ONE, że jest też w tej kulturze obecny archetyp samotnej matki. Na przestrzeni całych tych 40 lat istnienia kultury hip-hopowej, wielu raperów to są chłopcy wychowani przez samotne matki przy jednoczesnym braku wzorców ojcowskich. Słuchają więc oni płyt starszych kolegów, tego, co oni mówią na podwórku, powtarzają to i tak to się kręci.
– Hip hop jest chyba najliczniej reprezentowany na krajowej scenie muzycznej. Skąd tak duża popularność hip hopu?
-Od 10 lat jest taka tendencja, że w rankingu sprzedaży na OLiS-ie (lista najlepiej sprzedających się płyt w Polsce przygotowywana przez Związek Producentów Audio Video – dop. red.) dominują płyty hip hopowe. Z czego to wynika? Hip-hop jest blisko ludzi, jest szersza gama tematów. Na scenie pojawiają się artyści reprezentujący kolejne pokolenia i oni mówią językiem tych pokoleń. Ludziom łatwiej identyfikować się z tymi tematami, bo ci artyści są dla nich wiarygodni. I co często przy takich okazjach podkreślam: każdy komercyjny sukces artysty związanego z kulturą hip-hopową, czy jest to Złota Płyta, czy wyprzedany Torwar tak jak zrobił to Taco, który jest pierwszym polskim solowym artystą któremu się to udało, czy jak na przykład udany powrót Pezeta, którego nigdy nie byłem może jakimś wielkim fanem, ale uważam, że jego ostatnia płyta jest rewelacyjna, to są wszystko nasze sukcesy. Jeżeli im idzie dobrze, to idzie dobrze nam wszystkim. Quebonafide czy Taco to są już tacy Beatlesi, którzy nie mogą spokojnie po koncercie wrócić do hotelu, bo wszędzie są fani. Teraz więc są na pewno dla nas lepsze czasy niż na przykład czasy, gdy ludzie mylili hip-hop z Norbim, z całą sympatią dla Norbiego.
Ten wzrost popularności obserwowałem też z drugiej strony. Większy sukces w rapie odniosłem w Krakowie jako konferansjer, prowadziłem dużo dużych koncertów, prowadziłem audycję radiową. Mało tego, obserwowałem te kariery, znałem między innymi Quebonafide zanim ta eksplozja jego talentu nastąpiła poza środowisko hip-hopowe, ale on wywodzi się właśnie ze środowiska hip-hopowego. I to jest dobre.
-A co z legendarnymi podziałami w środowisku hip-hopowym? Jeszcze niedawno spora jego część uważała, że sukces komercyjny raperowi nie przystoi. Pamiętam co się działo po pierwszym, dużym sukcesie na przykład Liroya.
-Liroy wydał album w wytwórni BMG, to był 95 rok. Wtedy nie można było osiągnąć sukcesu, w internecie, na You Tube i mieć dzięki temu niezależne pole do działania, jak teraz. I faktycznie w latach 90. około 70 procent środowiska miało radykalne poglądy na ten temat, a 30 procent było tych, którzy nie bali się odnosić sukcesu. Na szczęście te czasy przeszły, bo wreszcie można zarabiać sensowne pieniądze na rapie i nie ma mowy o sprzedawaniu się. Artyści już się tego nie wstydzą, mówią o tym otwarcie. Sami sprzedają swoje produkty bez pośredników, mają swoje kanały. Teraz role się odwróciły – to media tak zwane mainstreamowe, te które kiedyś chciały nas kupować, muszą się przychylać do takich wytwórni jak Prosto czy MaxFlo. Owszem, wciąż istnieje radykalny odłam, są raperzy, którzy mają z tym problem na przykład sena uliczna. I tych gości z pewnych względów też rozumiem.
-Album „Koszykówka , rap i ja” kończysz utworem „Jestem papieżem”, który można odebrać jako swoiste wyznanie wiary.
-Jestem osobą głęboką wierzącą, co wiele osób zaskakuje. Więcej, jestem wierzący i praktykujący i nie kryje się z tym. I wcale nie jest to rzadkie w tym środowisku. Nawet uliczni raperzy uwielbiają cytować Tupaca „Tylko Bóg może nas sądzić”. Cytat jest czasami obśmiewany, ale gdyby tak odsunąć całą ironię i naleciały kontekst, to jest to wprost nawiązanie do Boga. Nie wiem jak w Kołobrzegu, ale w Krakowie, w Nowej Hucie w niedzielę na mszach jest dużo młodych ludzi, chłopaków. Raz, że byś się ich tam nie spodziewała, a dwa gdybyś ich spotkała w grupie gdzieś na osiedlu ciemną nocą, to przeszłabyś na drugą stronę ulicy. Więc wiara nie jest tu czymś rzadkim czy wyjątkowym. To teraz idzie w drugą stronę – w nowoczesnym rapie jest więcej laicyzmu niż było na początku. Jest coraz więcej osób o poglądach postrzeganych jak lewicowe, ateistyczne, czy liberalne.
Rozmawiala Monika Makoś